wtorek, 27 listopada 2007




2cztery7, funk dla smaku.

sobota, 24 listopada 2007

peregrynacja

szczerze przyznam, ze do napisania moich przemyslen sklonil mnie ucho, swoja notka.
czesc mojego zdania dotyczacego peregrynacji znajdziecie w komentarzu do jego wpisu.
[a przy okazji zapraszam na blog uszego].

matura. rach-ciach poszlo. majoweczka minela, przedemna najdluzsze wakacje zycia.
czyzby? nie do konca.
wyjazd na statek zacząłem planowac jakos na poczatku lutego. wszystko zaczelo sie od tego, ze znajomy moich rodzicow napomnial kiedys przy okazji jakiegos melanzu, ze co roku na statek wpadaja malarze/marynarze do wykonywania jakichs prac, bo lato to najlepsza pora do tego. no to temat podsunela mi mama, i tu praktycznie skonczyl sie jej udzial w tym calym zajsciu.
no to dzialamy. mam maila do babki z biura B&B Shipping, wiec nei czekajac dlugo napisalem. byl dopiero luty, wiec nie bylo wiekszych problemow [a jak nie tam,zawsze zostaje portal morski, ale mniejsza z tym] z dostaniem szybiej odpowiedzi. przeslalem papiery i tu zaczely sie pierwsze schody.
szkola ochujala nas na praktykach. wymagane 2 miesiace [teoretycznie zaliczone] do otrzymania certyfikatu OS'a nagle zmienily sie w 1,5 miesiaca przez niedopatrzenie pana [celowo z malej litery, pana K. pozdrawiam srodkowym palcem], ktory pozniej zostal z pracy wypierdololololony [za inne walki tez]. na nic nie zdaly sie interwencje u szefa wszystkich szefow z Urzedu Morskiego w szczecinie. przepis sie zmienil 2 lata temu i juz. a zeby tego bylo malo, UM oczywiscie przedluzal sprawe, nie bylo do konca wiadomo co z moim wnioskiem, a terminy pieklily bo trzeba bylo przesylac wszystko do armatora. wszystko sie udalo, ale nerwow troche stracilem i certyfikat poziom nizszy.
no i duzymi krokami zblizal sie termin wyjazdu. to chyba byl 27 czerwca. calonocna podroz do warszawy, tam szybko metro, rach-ciach jestem w biurze crewingowym. podpisanie umowy, jednej drugiej trzeciej, bilet lotniczy w dwie strony, sterta papierow ze soba, poznanie 2ch czlonkow zalogi i wyprawa na lotnisko.
lotu, dojazdu, odpraw i takich tam nie bede opisywal, bo nic ciekawego sie nie przytrafilo.

wszystko fajnie, po zamustrowaniu na statek, poznaniu zalogi, ogarnieciu koja i innych rzeczy poczulem ze bedzie to dosc ciekawe 12 tygodnii. do pary przydzielili mi elektryka/fittera - koles z x letnim starzem wyladowal w parze z 'chlopaczkiem' ktory pierwszy raz byl na statku. to o czyms swiadczy [mowie o nim, znaczy sie Tadku]
codzienna stala ruta, Portsmouth-Jersey-Guernsey-Porstmouth. 3 porty dziennie, pierwszy godzina 2:30, drugi godzina 5:00, portsmouth godzina 16:00.
prace zacząłem jako OS/malarz. [os - ordinary seaman]
12 godzin dziennie.
moj dzien wygladal tak.
7:00 - zejscie do 'kawiarni' [kawiarnia bylo miejsce w ktorym wszyscy rano sie spotykali, mieli chwile czasu, pili sobie spokojnie kawke, rozmawiali - ale nie ja] odrazu bosman rozdzielal zadania. jako ze do okolo godziny 9;00 [w godzinach moge sie mylic, minal juz ponad rok] dostawalismy jakies zadania na ok. 2 godziny - pomalowanie jakichs relingow [barierek], zdzieranie rdzy z pokladu frezarka czy jakies mycie ladowni [tam gdzie juz nie bylo zaladunku - a ladowane na statek byly naczepy od ciezarowek - wwozone za pomoca specjalnych ciagnikow - wiec zagrozenie zycia bylo takie ze mogli Cie rozjechac :P].
9:00 [pierwsze 2 tygodnie] - gdy juz odbilismy zaczynalo sie 'najfajniejsze' - dwie 'miotly' na sztycach, wiadro z woda i plynem, karcher [w sensie cisnieniowa spluczka - fajne cisnienie bylo przy wylocie, spawdzilem kiedys na rekawiczce - wydarlo dziure, dobrze ze to byl ulamek sekudny bo by mi reke poharatalo] i jazda. mycie ładowni. wszystko bylo by fajnie, gdyby nie to ze ladownia UPIERDOLONA byla spalinami z ciagnikow a te juz nie schodzily tak lekko. no i te kilka metrow wysokosci - z 6? fikołmania na całego.
9:00 [pozniej] - malowanko. gdy ladownia byla umyta trzeba bylo ja pomalowac. no to do farbiarni, przygotowac farby [faaaaarbe zmieszac z utwardzaczem [odpowiedni typ do odpowiedniego typu [wiecie co to zemsta malarza? malowanie farba bez utwardzacza, taki syf zostaje ktorego nie da sie ani zamalowac, ani zmyc latwo] i takie tam] no to siup na rusztowanko, i malujemy. wregi, katowniki i inne cholerstwa. bylo czasem troche gimnastyki [zwlaszcza kiedys przy katownikach i wregach na ktore musialem wlazic w pasach bo rusztowanie nie siegalo wysoko, a bylo trzeba w zakamarkach malowac [i wtedy przypadkiem calkiem udalo mi sie maznac kamere, ale nie mialo to wplywu na obraz, za co w tym miejscu przepraszam Armatora - Condor Ferries - ale zjebka od bosmana byla, bo i jak by bez - a to byl jakos 3-4 dzien pracy]. zwykle takie malowanie, mycie, trwalo do 15 bo o 16 bylismy juz w porcie, a trzeba bylo zebrac caly sprzet.
w miedzyczasie byly przerwy - 2x 30 min i 1x 60 min [obiad]
16:00 - zaczynala sie praca na powietrzu [juz samemu bo fitter/elektryk zamienial sie w elektryka i podlaczal trailery chlodnie] - czyli fajna sprawa. malowanko, jakies skrobanko rdzy, frezareczka i takie tam - prace pokladowe ktore mozna wykonywac w porcie. przy okazji obserwacja portu jachtowego, elementy bumelancji [kitranie sie w farbiarni i udawanie czegostam, czy w magazynku w poszukiwaniu zaginioncyh przedmiotow ktore nie byly mi zwykle potrzebne - jakos se bylo trzeba radzic]
20:00 - koniec pracy, fajrant. [marynarze pracujacy przy zaladunku konczyli ok. 19;00] kolacja i do messy. a tam zwykle jakis alko, piwko, lotki, film czy cos. wszscy chodzili spac o 22 [w nastepnej notce dowiecie sie dlaczego, ja po polowie kontraktu tez tak zacząłem chodzic]. czasem [zwykle] siedziałem z mechanikami,i u nich w kajutach piwka sie loilo ew. łyche.


dobra, na dzis to tyle - w nastepnej notce postaram ogarnac to co robilem w 2giej czesci kontraktu [juz nie malarz] i jakies wnioski wusnute z tego wszystkiego - bo tutaj przedstawilem suche fakty, a nie przemyslenia [a nie taki byl plan:P].
no to na tyle. jesli ktokolwiek dotrwal do tego momentu to szczerze gratuluje. : P


5

piątek, 23 listopada 2007

przyjacielu, badz uprzejmy miec watpliwosc.




'A ty w tym tłumie ufającym bezdennie,
choć, fakt wyglądacie znacznie lepiej odemnie.
Czoła wprawdzie niskie, ale gładkie dość,
bo dotychczas raczej nieskażone wątpliwością.'

the dreamers




agata ponownie. ;]

diverse



nogi nie z tej ziemi. z sufitu.

glimpse agata



agatka
a sprawdzcie sobie w linkach, sa odnosniki do jej blogow. ; )

czwartek, 22 listopada 2007

chcesz rozsmieszyc Boga? powiedz mu o swoich planach

w sumie tu miala byc notka, o tym ze jakby sie glebiej zastanowic i pomyslec, cholernie duzo rzeczy mam zaplanowanych, juz wiem co bede chcial robic, szkola i specjalizacje, bla bla bla. ale to przeciez jest cholernie zle, bo jak sie cos zjebie to nic z tego nie wyjdzie i bedzie czlowiek zawiedziony. no ale dobrze choc miec plany.

przyznam ze nawet sie ciesze, ze nei pojechalismy na one love, bo to co sie dzialo to ponoc masakra [z opini ludzi z reggaenetu i znajomych ktorzy byli]. jesli orga nie wyciagna wnioskow z tegorocznej edycji, to przepraszam ale pierdole taki interes. rok temu bylo zajebiscie, a w tym co? ponad 200 osob powinietych, jebnieta ochrona, brak miejsc w szatniach, przesterowany dzwiek bez gory i dolu, zamieszanie na scenenie ss'owej.

piatek i weekend caly zajety.
konferencja, tvp, pga. ogolnie to zajebiscie sie tym jaram i ciesze.


nie postaram się zawieść.





- dobry wieczor, dokumenty, rece wyjmij z kieszeni.

a.c.a.b.

środa, 21 listopada 2007

erykah badu

moglaby mi czytac poezje przed snem.






rum, orzechowka, cytrynowka.

this is a new SHIT!

Babble babble bitch bitch
Rebel rebel party party
Sex sex sex and don't forget the "violence"
Blah blah blah got your lovey-dovey sad-and-lonely
Stick your STUPID SLOGAN in:
Everybody sing along.
Babble babble bitch bitch
Rebel rebel party party
Sex sex sex and don't forget the "violence"
Blah blah blah got your lovey-dovey sad-and-lonely
Stick your STUPID SLOGAN in:
Everybody sing,
Are you motherfuckers ready
For the new shit?

wtorek, 20 listopada 2007

taki dzien

mowie wam, kiedys przyjdzie taki wtorek ze wstane o tej 7 i pojde na pieprzona logike i socjologie. i bede robil notatki i sluchal i bede mily dla wszystkich.
obiecuje. [hehe]

poniedziałek, 19 listopada 2007

hohoho, ta jasne

wyobraz sobie taki dzien. wstajesz rano i stwierdasz ze pierdolisz.
postanawiasz sobie: nie pije, splify i z fify tez odpada.
bezwzgledny syf, szkoda zdrowych opcji, mala przerwa Rafał.

dzis i mnie to zlapalo.
dobra. niech i tak bedzie, fajnie nawet. sie czlowiek wzmocni, witaminy bedzie jadl, sie odtruje troche, lepiej sie poczuje.

a z drugiej strony barykady, pomaranczoweczka w lodowce sie chlodzi, cytrynka przegryza sie ciagle ze spirytusem w szafie, a skapki landrynkówki stoja gdzies w sloiku na blacie w kuchni, rum, gin i bayleys leza w szafie. kusi kusi.
i jak tu czlowieku sie powstrzymywac.

ale mnie glowa napierdala, huhu.



stary joint 'ina rub style' dla was.

łelkam on bord

kochany pamietniku...
nie, nie tak.
drogi zeszycie zwierzen...
nie, tez nie.

zalozylem bloga. uhu. ciekawe co z tego wyjdzie. nie wiem, nie sadze zebym pisal jakichs mega wczutych notatek, opisujacych moj stan psychiczny. opis imprez - powiecie pewnie. teez chyba nie, jak by jakies byly i dzialo sie na nich cos ciekawego [pozdro strzala i hansik], ew. kiepsko z pamiecia.
stwierdzam ze nie umiem pisac o sobie samym, a nawet w ogole, wiec chuj wi co tu tak naprawde bedzie.
moze jakies mega ciekawe historie z mojego nader interesujacego zycia.

stay tuned.