niedziela, 23 marca 2008

pojawiam sie i znikam jak Klan Nakamura

dni anty-spoleczne przytrafiaja sie coraz czesciej.
zastanawiajace jak czlowiek jest uzalezniony od pogody -
slonce, chmury, slonce, chmury.
dobrze, zle, dobrze, zle.
i w takim pochmurnym dniu, nie mam ochoty na nic - leze, chodze, leze, jem, slucham, czytam, intelektem nie blysne - ot zamieniam sie w pande.
ale, ale Panie kochany jest opcja - jak przyjdzie slonce, to sie robi elegancko.
dobra, bez owijania w bawelne - najebal bym sie, ale dzis nie wypada.
Cierpienia mlodego wyspiarza.
ehh.
wieczorem, jak nie bedzie chmur, wciagam teleskop do plecaka, sluchawki w uszy, dramy i basy, i siu panie kochany na plaze, podgladac fruwajacych marsyjan. moze jakas komete odkryje? (te ostatnio odkryte parzą w język, oj parzą - normlanie combustio języka [to z łaciny gamonie]).
i taka uwaga na koniec. czemu jak chce pobyc sam (mowie o trasie poznan - swino), to musze spotkac kogos znajomego, ew. poznac calkiem przypadkowo (nie mowie, ze to zle, bo fajnie jest spotykac ludzi, c'nie?)? a jak czlowiekowi sie uruchomia pierwotne instynkty przebywania w stadzie to nie, kurwa, nie ma nikogo w przedziale, ino stare baby czytajace nasz dziennik, i matki z dziecmi.

chaotycznie, bo chaotycznieee.
need my own heroine.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

...pojawię się z nikąd niczym klan Nakamura...